
Dolina Melancholii
~ pejzaż jesienny ~
Magiczny nastrój…
Może to przez barwy puławskiej, parkowej, czartoryskiej jesieni?..
Może powinnam zapalić maleńką choćby świeczkę,
puścić lusterkiem zajączka z lampki, tak daleko, jak zdoła doskoczyć
albo zapatrzeć się z mostu w otchłań bez obawy, że tam, w dole, zimne lustro wody spojrzy na mnie moimi wykrzywionymi oczyma.
Czuje dziś jakąś dziwną łączność z powietrzem, z chłodem jesieni, z listopadową wilgocią, z pyłem unoszącym się z ruchliwej gruntowej drogi…
Dziwnie lekka, jakby materia nie istniała albo była jedynie kurzem.
Wskazówki zegara idą spokojnie swoim własnym rytmem, spotykają się jedna
z drugą raz na godzinę,
żyją pchane trybikami…
Chyba jeszcze nigdy nie czułam sie tak, jak teraz,
mogłabym żyć samym powietrzem,
wyobrażeniem piękna tego świata,
dźwiękami, które docierają do mnie z głośnika…
tak cicho, spokojnie, ciepło, beztrosko, błogo...
wiatr, witraże, lampy uliczne, czarne linie gałęzi na granatowym tle,
ołówki w płotach po przeciwnej stronie ulicy,
milczące linie telegraficzne,
słupy wzdłuż drogi, pochylone nad własnym jednostajnym losem
albo pokłaniające się lasom stare, dziurawe, spróchniałe płoty,
kot przeciskający się między sztachetkami,
nuty ptaków na pięcioliniach telegraficznych, nieposłuszne muzyce, którą komponują…
To tylko część krajobrazu, który przemyka mi przed oczami umysłu.
Jakiś starszy elegancki pan w kapeluszu z parasolką
albo z laseczką, podporą starości lub symbolem przedwojennego wdzięku,
można by rzec - lokalny profesor Tutka,
który zgubił towarzyszy i czeka na damę, która nigdy nie przyjdzie…
Półjasne smugi lamp
i błękitne, szerokie okna, jak w piosence mistrza Marka,
Tuwim trzymający w dłoniach pomarańcze i mandarynki…
i dwa wiatry, które w tym czasie błąkają się po polu
albo mdleją w sadzie,
gdzie zieleń już dawno odeszła w zapomnienie
i rude drzewa zrzucają spóźnione, spękane z zimna owoce i szykują się
do zimowego letargu…
w pamięci świata wielka dziura, w którą tak łatwo wpaść przez zapatrzenie.
Nie widzę jednak schylonych z bólu krzyży cmentarnych,
tam jest teraz inny kolor… „ziemno – pomarańczowy”.
Widzę teraz kontury dachów domów,
rysy drzew,
kreski płotów i łuki kocich grzbietów późną nocą lub bardzo, bardzo wczesnym, ciemnym jeszcze świtem,
w bladym, żółtym świetle lamp,
gdzie księżyc śpi za zlaną z niebem chmurą…
Widzę jak staroświecki starszy pan patrzy na mnie zamglonymi mądrymi oczyma,
nie wie kim jestem, ale na pewno nie jego wnuczką,
a może jednak…
nie ważne.
Podnosi pomarszczoną, delikatna dłoń i uchyla kapelusza,
by z powrotem oddać się czekaniu na tajemniczą damę z chryzantemami,
która jednak nigdy nie przyjdzie,
nie przyjdzie, ponieważ jej nie ma…
ani tu, ani Tam.
Nigdzie.
Jedynie w jego umyśle.
Zagubiony kominiarz przemknął drogą, starszy pan złapał za guzik od smokingu,
wyjął tabakierkę, by przypomnieć sobie smak życia…
Chyba wiem skąd te obrazy!
To wszystko wina tej październikowej soboty, którą spędziłam w Puławach.
Wczesny, czarny świt… Drzewa przy kościele garnizonowym…
Bujna jesień w parku i rynek Kazimierza pomiędzy rudymi wzgórzami.
I stare, tak znane domki,
płoty,
brukowane drogi,
koguty…
i potem znów park w Puławach i zbieranie liści, by zabrać ze sobą choć maleńką część tamtejszej jesieni.
To jak najpiękniejszy sen w czasie okrutnej szarej stęchłej akademickiej rzeczywistości,
jak baśń Andersena albo braci Grimm…
Drewniany wiatraczek, miód, cynamonowe bułeczki ze śliwką i rodzynkami,
kogutki…
bajka, bajka, najmilsza na świecie bajka na dobranoc, żeby sny nie straszyły, żeby poduszka nie gryzła…
Wiesz że kocham Puławy i Kazimierz, ale to co zobaczyłam po 9 rano w parku w lekkim słońcu jesieni, łacha wiślana wśród kolorowych liści z tarasu przy Świątyni Sybilli, zadziałało na mnie mocniej niż wszystkie zauroczenia, jakie mnie w życiu spotkały!
Piękna sobota! Marcepanowa, piernikowa, wyjątkowa, jedyna ,
niepowtarzalna!...
magia, magia, magia pejzażu...
Wybacz, jeśli mój list jest dla Ciebie nudny,
jeśli nie chcesz, nie czytaj go,
to tylko moje uczucia przelane na papier…
Może jestem w takim nastroju przez zapach w domu, jakby dom mój ukradł
coś przedwcześnie z Bożego Narodzenia...
orzechy,
miód,
jabłka w cukrze,
sernik...
Dźwięczne, ciemne okna i ten starszy pan przy furtce,
przy furtce z mosiężnymi, delikatnymi zdobieniami, przy furtce,
która łączy zerwane dwa łańcuchy solidnego, drewnianego płotu...